Uwielbiam Włochy i język włoski.
Toskanii pewnie nie wybrałabym jako pierwszej destynacji w Bel Paese.
Głównie dlatego, że jest jednym z najbardziej obleganych miejsc.
Powodów nagromadzenia turystów jest wiele: wzgórza, góry w tle, bliskość morza, piękne małe miasteczka, zabytki, cudowne knajpki i fantastyczne jedzenie, wino, słońce i lazurowe niebo, ale… to wszystko znajdziecie w innych regionach za to bez całej masy ludzi. Może nie będzie tam krzywej wieży, Ponte Vecchio, Duomo, Muzeum degli Uffizi, czy Palio, ale na pewno nie braknie włoskości definiowanej na tysiąc i jeden sposobów.
Oczywiście Toskanię odwiedzić trzeba, chociażby po to by samodzielnie wyrobić sobie pogląd, czy toskańskie wzgórza mają mniej/więcej uroku niż piemockie le Langhe, czy aby sycilijskie wino nie ma bukietu pełniejszego, czy w każdym zakątku Włoch da się zjeść „burgera z flakami” (il lampredotto), albo „gotowaną wodę” (l’acquacotta – w skrócie zupa warzywno-chlebowa, zainteresowani na pewno odnajdą przepis, ja polecam stronę GialloZafferano), czy aby na pewno chleb w całych Włoszech tak samo smakuje/nie smakuje jak tutaj.
Zakochałam się w Sienie, więc jest powód by do do Toskanii kiedyś powrócić.
Pewnie wczesną wiosną, gdy wszystko jest zielone, a nie spalone słońcem.
A może późną, na prawdę późną, jesienią by w pełni zakosztować smaków tego regionu?
Do zdobycia są przede mną wznoszące się na prawie 2000 metrów góry…
Dzisiaj taki oto obrazek (zimowe tło może budzić wątpliwości, że wzorowałam pejzaż na tym toskańskim, ale spójrzcie na wzgórza i góry w tle, no i pamiętajcie, że zima gości i na południu, niejednokrotnie intensywniej niż u nas;)
Pejzaży ciąg dalszy być może nastąpi;)
Na najbliższe dni mam inne niespodzianki:)