Piec przechodzi testy. Pierwsze kaboszony zobaczyły już światło dzienne, ale obróbka zdjęć chwilę mi zajmie, więc na premierę on-line muszą poczekać. Szczególnie, że w kolejce czekały koraliki będące pokłosiem moich warsztatów u Pani Joanny Orlikowskiej (warsztatom oraz pierwszym pracom poświeciłam wpis sprzed kilkunastu dni: lampworking, czyli jak powstaja koraliki).
Na początek „seria” turkusowa, czyli próby walcowania oraz tworzenia kwiatków oraz zatapiania bąbelków powietrza:
Koraliki niebieskie, czyli efekty nauki zdobienia koralików kwiatkami.
Kolejne z użyciem millefiori (zwane też murrine). Niestety tylko jeden z wtapianych elementów eksponuje się właściwie.
A na koniec bąbelki w wersji maxi, czyli jak na szkło działa soda (taka prosto z kuchennej szafki).
O kulisach powstawania poszczególnych wzorów napiszę „wkrótce”;)
Żeby móc przystąpić do pracy nad koralikami już w moim warsztacie muszę poczynić jeszcze kilka zakupów. O nich także opowiem, gdyby ktoś chciał popróbować swych sił i chciał wiedzieć w co należałoby wyposażyć warsztat. Dylematów jest sporo, typu jakie szkło wybrać, na jaki palnik się zdecydować, szaleć, czy oszczędzać;)
A w piątek pierwsza odsłona pracy pieca. Zaprogramowanie go wymagało kilku prób, więc opowiem również o kwestiach zakulisowych. A na zachętę jeden z efektów „prób”. Kto zgadnie czym „to” było, zanim trafiło do pieca, otrzyma „to coś”, albo wybrany koralik/kaboszon z nowej kolekcji. Nagrodzę także najciekawsze pomysły wykorzystania „tego czegoś”.