Małe jest lepsze…

A przynajmniej lepsze bywa.
Mikołaj przyniósł mi nowego HotPot-a.
Pierwszego kupiłam sobie sama, a że cena standardowego i maxi była identyczna wybrałam większy.
Większy oznaczał bowiem, że będę mogła stapiać większe kawałki szkła, czyli że taki rozmiar da mi większe możliwości.
A jako, że z piecyka byłam niezmiernie zadowolona, więc kupiłam sobie kolejnego.
Kiedy rozpakowałam pudełko bardzo, ale to bardzo się zdziwiłam, że to takie maleństwo. Nie nazywał się mini, ale standard!
Standard ma średnicę roboczą 8cm, maxi, zaś 11cm. Różnica wewnątrz nie jest więc zbyt duża.
Na zewnątrz jednak standard liczy sobie 12cm, a maxi 17cm.
Ponieważ producent zaleca, aby wygrzewany obiekt był oddalony od ścianek piecyka z każdej strony o 1,5cm powierzchnia robocza pozostaje naprawdę niewielka.
Postanowiłam wypróbować liliputa i… okazało się, że o ile w maxi czas wygrzewanie dochodził do 20 minut, w standardzie zajmuje kilka minut. Nie ukrywam, że tym samym mały wygrywa:)
Wkrótce pokażę co udało mi się wyjąć z maleństwa – tym razem powróciłam do inspiracji malarskich.