Kasze, ryże…: amarantus

Jak pisałam kilkakrotnie kasze częstokroć goszczą na moim stole. Zdecydowanie częściej aniżeli ziemniaki. A że lubię próbować, co już pewnie wiece, więc testuję. Amarantusa próbowałam w postaci ciasteczek u mojej przyjaciółki, która stosuje dietę bezglutenową. Miał ciekawą konsystencję, był na słodką, a więc przeszedł próbę smaku pozytywnie.

Kiedy więc znalazłam amarantus w cenie, która nie rujnowała mojej kieszeni (do najtańszych nie należy) skusiłam się na jego kupno. Ziarenka wyglądały ślicznie – małe okrągłe. Przepis mówił o 20 min gotowania, takiej samej jak w przypadku gotowania ryżu relacji woda-ziarno, więc wyciągnęłam mój ukochany elektryczny garnek do gotowania ryżu, wstawiłam i przestałam o amarantusie myśleć.

Kiedy minął określony w przepisie czas otworzyłam garnek i… zapach mnie odrzucił.
Tak na marginesie – podobnie było z niepaloną kaszą gryczaną (próbowałam kilkakrotnie – fuuuj!:( ).
Postanowiłam się przemóc i spróbować. Konsystencja i wygląd przypominający ikrę (ale ikrę lubię), ziarenka lekko chrupiące (na plus), ale smak…
Może coś zrobiłam nie tak, ale zapach był odrzucający, a smak nie zachęcający. Spróbuję kiedyś gotować w otwartym garnku, ale jak zapomnę o tej próbie.

Aaa… 20 minut to za mało na gotowanie amarantusa

Amarantus

Jeden komentarz do „Kasze, ryże…: amarantus

Możliwość komentowania została wyłączona.