Nie poddaję się. Na zachętę raz na jakiś czas coś mi wychodzi:)
W sumie to proces nauki właśnie tak przebiega.
Sprawę komplikuje fakt, że za fioletami nie przepadam, ale to prezent, więc kolor nie odgrywałby znaczenia, gdyby wszystko za pierwszym razem się udało.
Za pierwszym razem 2015/11/13 problemem było użycie szkła diachroic, które przesłoniło lawendę.
Kolejne próby były… porażkami.
Podejście nr 1
Miało być prosto: biała płytka, sznurek, kawałki fioletowego szkła, a na to szkło przezroczyste.
W trakcie wytopu wierzchnia warstwa pękła, więc ją zdjęłam.
Dodatkowo za szkło zbyt krótko się wygrzewało i nie wszystkie kawałki się stopiły.
Próba nr 2
Przypuszczałam, że pęknięcie nastąpiło z powodu użycia szkła niekompatybilnego, więc za drugim razem użyłam tego samego szkła na wierzch co na spód. I… znowu pękło. Tym razem postanowiłam pozostawić wszystko w piecyku. Efekt jak widać. Szkoda, że zbyt szybko wyłączyłam piecyk, bo efekt mógłby być interesujący. Kiedy już będę dysponować prawdziwym piecem wytopię zawieszkę raz jeszcze.
Próba nr 3
Udana? Jeśli chodzi o efekt niewątpliwie, ale… i tak szkło pękło.
Tym razem kolorowe szkło przyszło tylko na wierzch.
Trzymałam wystarczająco długo w piecyku i wszystko się pięknie połączyło.
Poniżej porównanie z pierwszymi dwoma.
Oczko jest perfekcyjne, kolory OK.
Poszłam za ciosem i zrobiłam przywieszkę w „moich” kolorach, czyli błękitach.
Wszystko się udało, więc postanowiłam pójść za ciosem i jeszcze raz podejść do fioletów.
Ponieważ wcześniej pękała wierzchnia warstwa, to tym razem spróbowałam podejść do sprawy inaczej i ułożyłam na spodniej warstwie dwie podtrzymujące górną.
I co? I nic. I tak pękło.
Chyba chwilowo do fioletu nie będę wracać.
W kolejnych częściach zaprezentuję efekty pracy z czerwienią;)