Na dworze siąpi, więc mam chwilę na remanenty.
Ostatnio więcej czasu spędzałam w kuchni niż w warsztacie, przyszedł czas także na grabienie liści i porządki „w obejściu”. W ramach tych porządków wzięłam się za nasz stary płot. Moja połówka go naprawiała, a ja „przyozdabiałam”. Odczuwam ostatnio brak barw wokół. Jesień co prawda chwilowo to zmieniła, ale czułam że to okres przejściowy, że za chwilę wszystko będzie szare. Postanowiłam więc, że płot będzie kolorowy. No może nie tęczowy, ale też nie jednokolorowy. Wybrałam farbę wodną – łatwiej się zmywa z narzędzi oraz ze skóry (wiedziałam, że to nieuniknione), nie śmierdzi, no i lepiej kryje.
Na początek kupiłam dwie puszki Śnieżki: żółtą i zieloną. Malowałam gąbką, bo tak jest najszybciej i najłatwiej.
Nie będę opisywać projektu pokażę efekt, bo w 100% oddają pierwotny pomysł.
Malowałam używając jednego koloru, a potem wymalowaniu całej puszki przechodziłam do kolejnego.
Śnieżka bardzo dobrze się sprawdziła, ale w Leroy Merlin jej nie mieli więc zdecydowałam się na farbę marki Luxens.
Pierwsza niespodzianka to kolor turkusowy, który okazał się być błękitnym. Nie miałam jednak nic przeciwko błękitowi. Zieleń… no cóż na próbniku wyglądała inaczej, ale nie była zła.
Prawdziwą niespodzianką była natomiast emalia akrylowa w kolorze wenge (bardzo ciemny brąz). Po otwarciu z puszki moim oczom ukazał się piękny fiolecik. Pomyślałam „a co tam, przecież chciałam, żeby płot był kolorowy”, ale na wszelki wypadek zaczęłam mieszać. Farba zmieniła kolor na śliwkowy, ale za nic nie chciała zbrązowieć. Postanowiłam zaryzykować i zaczęłam malować. Pomyślałam, że z niebieskim się nie pokłóci, a jak coś to zgłoszę reklamację. Malowałam i myślałam o reklamacji. Po kilkunastu minutach farba zmieniła kolor i tak oto na płocie mam prawdziwe wenge.