O 8.30 zarejestrowałam firmę, a o 18.30 dostałam pierwszego maila typu:
„Zgodnie z art. 25 ust. 1 Ustawy z dnia …BLA BLA BLA… uprzejmie informujemy, iż Państwa dane zostały pozyskane z Centralnej Ewidencji i Informacji o Działalności Gospodarczej …BLA BLA BLA… Administratorem Państwa danych jest …BLA BLA BLA… Dane osobowe, będące w posiadaniu Administratora Danych, przetwarzane są w celach: statystycznych i edukacyjnych, badań i analiz, ewidencji działalności przedsiębiorstw, a także marketingu bezpośredniego produktów i usług Kaczmarski Inkasso sp. z o.o.
Informujemy, że mają Państwo prawo dostępu do swoich danych oraz możliwość ich poprawiania. Przysługuje Państwu także prawo żądania zaprzestania przetwarzania danych oraz prawo sprzeciwu wobec przetwarzania i udostępniania ich innym podmiotom.”
Nadchodziły Święta i odłożyłam na potem złożenie sprzeciwu.
Zaraz po Świętach ze skrzynki wypadły, poza kartkami świątecznymi – niektórzy je, na szczęście, wysyłają – dwa listy. Na nieszczęście firm, które je wysłały oba było zbliżonej treści i do obu dołączono rachunki z krótką datą płatności. Jeden opiewał na 149, a drugi na 195zł. Pierwszy, wysłany przez Rejestr Działalności Gospodarczych i Firm (a jakże Warszawa, Aleje Jerozolimskie) mówił, że ogłoszenie wpisu w Rejestrze wymaga fakultatywnej opłaty rejestracyjnej (pytanie ile osób odczyta, że fakultatywnej). Drugi pochodził z CEFiDG (CEiDG a CEFiDG – trzeba się nieźle przypatrzeć). Brak adresu, czerwony stempel – robi wrażenie. Do tego w tekście „opłata jednorazowa i obowiązkowa”. Fakt, że jak się wczytamy, to jest napisane, że”aby dane Państwa firmy zostały wpisane”. No właśnie, ale wiele osób, które przed chwilą zarejestrowały firmę i czują się zagubione, uzna, że to o wpis do CEiDG chodziło. Niekoniecznie będą pamiętać/wiedzieć, że rejestracja działalności jest… bezpłatna.
Warto więc rozmawiać, bo o tego typu działaniach dowiedziałam się niezależnie od dwóch osób prowadzących własną działalność. Przynajmniej jedna z nich zapłaciła…
Aby nie wyrzucać pieniędzy w błoto trzeba czytać.
Mnie wystarczył raz, aby się tego nauczyć. Wnioskowałam o kredyt hipoteczny, który został mi przyznany. Niestety/na szczęście do transakcji nie doszło. Byłam przekonana, że skoro nie otrzymałam pieniędzy, to… nie dostałam i tyle. Okazało się, że sam fakt przyznania kredytu rodził konieczność opłacenia podatku. Gdybym zgłosiła się do US mogłabym uniknąć dwukrotnego opłacenia podatku (bo dom, inny co prawda, kupiłam, więc z kredytu i tak skorzystałam).
Czytanie…. czytanie ze zrozumieniem, to kwestia zdrowia (fizycznego i psychicznego), czasem życia, czasami tylko czasu, no i prawie zawsze pieniędzy. Nie wystarczy przy tym czytać tylko umów i tylko tego co drobnym druczkiem. Przekonałam się o tym… dwukrotnie (może jednak wolno się uczę). Mogę opowiadać jako anegdotę, bo skończyło się na strachu. Raz założyłam, że wszyscy producenci farb do włosów pakują w analogiczne opakowania odpowiednie składniki (te dwa do połączenia oraz balsam). Pech chciał, że nie zawsze tak jest i jeden składnik farby połączyłam z balsamem, a potem wylałam sobie na głowę (z myślą, że to balsam) substancję aktywującą (perhydrol, czy coś podobnego). Za drugim razem w sklepie kosmetycznym sprzedawczyni podając mi tester pomadki przetarła go płatkiem kosmetycznym i płynem. Założyłam, że do płyn do demakijażu i po nałożeniu testera na ustna zmyłam go owym płynem. Po głębokiej analizie tego co nastąpiło doszłam, że był to… zmywacz do paznokci. Uczyć się na cudzych błędach – jedno z moich noworocznych postanowień:)