Kalendarz adwentowy: Dzień 6. Mikołajki i listów do Świętego słanie

Dzisiaj o listach do św. Mikołaja i dlaczego dorośli także powinni je pisać;)

Nie piszecie listów, bo:

  • to głupie,
  • przecież Święty nie istnieje,
  • a tak w ogóle, to Wy niczego nie potrzebujecie i nic nie chcecie i odczepcie Wy się ode mnie.

Tia…, ale jeśli nie napiszemy listu, to nie możemy się potem dziwić, że pod choinkę trafiło coś czego absolutnie, albo to absolutnie nie chcielibyście otrzymać.

Jeśli Wy nie wiecie o co prosić Świętego, to skąd On ma wiedzieć, co Wam podarować?;)

Czy ja piszę listy?

Tak (jeśli umiecie czytać między wierszami, to kilka ostatnich wpisów też o tym traktowało), piszę.
Piszę także listy za innych;)
Staram się wsłuchiwać w ich potrzeby i, o ile je artykułują w jakikolwiek sposób (mam supermoc polegającą na odczytywaniu potrzeb innych, choć czasami zawodzi – jak to supermoc), to najczęściej wszystko działa jak powinno.

A czy sama wiem, co by mnie ucieszyło?

Chyba wiem;)

W tym roku na mojej liście do Świętego na pierwszym miejscu znajduje się życzenie „obyśmy ja i wszyscy moi bliscy w zdrowiu pozostali„.

Ok, ale jak to przekuć na coś materialnego?
No… choćby skuteczna i bezpieczna szczepionka by się przydała.
A jeśli nie, to maseczka lub komin i mydełko będą musiały wystarczyć:(
No i izolacja, która jak dotąd – odpukać – działa. Chociaż tyle.

Zdrowie, to także sport. W moim przypadku, a także w przypadku Mojej Lepszej Połówki, jest to jazda na rowerze.
Oczywiście jest to również nasze hobby. Na liście każdego z nas pojawiają się pozycje związane z tą kategorią (u mnie wpisuje się w to także czytanie, „robótki” kreatywne, planszówki…), a więc zabawki w różnym wydaniu. Napiszę o nich w najbliższych dniach.
Pomyślcie, co tak naprawdę Was cieszy, co jesteście kupić sobie sami, a co jest zbytkiem na który zawsze brakuje Wam pieniędzy…, albo odwagi.
Jedni z nas kochają ubrania, inni książki, kolejnych kręci jakiś sport, gadżety elektroniczne, czy biżuteria.
A ponieważ wybór jest tak szeroki, to poproszę w imieniu wszystkich Mikołajów: napiszcie ten list i to… nie tylko w swojej głowie;)
No i pamiętajcie, że Święty chciałby, żeby to było coś wyjątkowego, a niekoniecznie np. jednorazowa maszynka do golenia (chyba, że właśnie o niej marzycie).
Nawet jeśli kochacie niespodzianki warto choć określić na zasadzie „ciepło-zimno”, z jakiej kategorii prezent mógłby pochodzić.
Przykładowo: „sprzątam, ale mnie to nie kręci”, „gotuję, ale wolę jeść”, „czytam, to co lubię”, „nie lubię brązowego”…

Co jeszcze znajdzie się na mojej liście?
Poza zdrowiem dla Wszystkich będą to podróże bliskie i dalekie (nawet jeśli miałyby być w tak okrojonym wydaniu, o jakim mogliście przeczytać w ostatnim tygodniu, czyli np. kulinarnym), książki, zabawki w rodzaju gier (o tym wszystkim też już pisałam), a także gadżety związane z moimi hobby. O tego typu prezentach przeczytacie na początku nadchodzącego tygodnia.
Na pewno nie będzie na niej kosmetyków – choć o nich też napiszę.
Czy będą ubrania? Poczekajcie cierpliwie na kolejne wpisy.
Zapraszam już dzisiaj:

A co do Mikołaja…
Oj ten Święty chyba nie taki święty;)
Zobaczcie gdzie, i w jakim stanie, go znalazłam:

Udawał jeża, że zakopał się w liściach?

Chyba totalnie stracił głowę do prezentów;)

Postanowiłam przeprowadzić reanimację Świętego, bo potrzebny jest nam, i to bardzo:)

Może jak odtaje, to weźmie się do roboty.
A jak nie, to wszystko spocznie na Waszych barkach…
Tak na marginesie: właśnie przypomniało mi się jedno z opowiadań z dopiero co wydanego zbioru zatytułowanego „Wigilijne opowieści” (wydawnictwo W.A.B., wśród autorów m.in. lubiane przeze mnie Martyna Raduchowska, Milena Wójtowicz, a ze znanych nazwisk np. Katarzyna Berenika Miszczuk). W jednym z nich w te Święta we wręczaniu prezentów brzuchatego zastępuje dużo przystojniejszy diabeł. Czy może z tego wyjść coś dobrego? Przeczytajcie sami.
Uprzedzam jednak, że ta książka to prezent (obojętnie, czy wręczycie go sami sobie, czy podarujecie komuś innemu) raczej dla osoby, która z Wigilią ma „na pieńku”;) Podoba mi się jednak morał by spędzać Święta z tym z kim chcemy, obchodzić kiedy chcemy i jak chcemy.

Gdyby nie koronawirus pewnie kupiłabym dla moich najbliższych bilety i ruszylibyśmy, jak w zeszłym roku, gdzieś w podróż, bo takie świętowanie dostarczało mi dotychczas najwięcej radości. Do najszczęśliwszych Świąt zaliczam nie te z dzieciństwa (szczerze? Nie powspominam ich zbyt dobrze, bo zawsze to taki nerwowy okres był dla wszystkich. Jeśli macie dzieci, to pomyślcie by w Święta atmosfera była choć ciepła;)), ale z kilku ostatnich lat.
Pierwsza ucieczka od Świąt do Emiratów Arabskich okazała się nieudana , bo… Boże Narodzenie było tam wszechobecne;)
Spędziliśmy tydzień z autokarem uciekinierów, ale chyba nikt nie żałował swoje decyzji o spędzeniu Świąt pod palmami. Było fantastycznie, nie brakowało atrakcji i przynajmniej kilka osób zmieniło swoje nastawienie co do tego okresu.
Kolejny wyjazd na hiszpańskie Wyspy Kanaryjskie okazał się być prawdziwą ucieczką, bo tam Świąt praktycznie… nie zauważyliśmy.
Strzałem w dziesiątkę był dla mnie zeszłoroczny świąteczny wyjazd na Maderę. Poza rajskim krajobrazem i letnią temperaturą odczuwało się radosną atmosferę. To były jedne z bardziej niezwykłych Świąt. Możecie o tym poczytać we wpisie z początku tego roku: Kierunek: świąteczna Madera – wolni od nudy Obejrzyjcie zdjęcia szopek i cudownej maderskiej przyrody, poczytajcie o pasterce  w maderskim stylu oraz o świątecznych drinkach i… pomyślcie jak na prawdę chcecie świętować (jeśli cieszy Was świętowanie w tradycyjnym stylu, to… tym lepiej dla Was:).

Cudowne Święta spędziłam też kilka lat temu w moich ukochanych Dolomitach w niewielkim hoteliku. Było zimowo, narciarsko i bardzo świątecznie. W Wigilię wybraliśmy się na ciaspole (rakiety śnieżne). Mimo, że dotarliśmy na ponad 2000 metrów, to zmoczył nas deszcz (dokumentnie), ale to nie zepsuło nam humorów. Wygrzaliśmy się w saunach, a w nocy przyszedł mróz. Temperatura spadła do kilkunastu stopni poniżej zera. W dzień 25 grudnia szusowaliśmy na nartach, a po zmroku ruszyliśmy na sanki. Powietrze było przejrzyste, gwiazdy i księżyc oświetlały nam drogę i góry. Pamiętam, że miałam wrażenie jakbyśmy weszli na plan jakiegoś filmu z kiczowatą scenografią. Kiedy dotarliśmy do malusieńkiego schroniska i otworzyliśmy jego drzwi… Zamarliśmy. Już na progu upiliśmy się zapachem grogu i oczarowała nas panująca wewnątrz atmosfera. Białe szaleństwo połączone z atrakcjami w postaci wygrzewania się w saunie, wieczornych długich spacerów, rzucania się śnieżkami, czy jeżdżenia na sankach potrafią dodać świętowaniu wiele uroku.

A w tym roku… Wystarczy żeby wszyscy byli zdrowi:)

Jutro kolejne pomysły prezentowe. Tym razem coś dla dla tych zakręconych na jakimś punkcie.