Zieleń, błękit i żółć… czyli wiosna…
Czyżby? Wiosenna magia nie daje się łatwo zdefiniować i nie ogranicza się do kolorów, a już tym bardziej nie daje się sprowadzić jedynie do błękitu nieba, intensywniej przygrzewającego słońca oraz nieśmiało pojawiającej się zieleni. Pierwsze wiosnę oznajmiają ptaki, które szczególnie porankami i wieczorami stają się niezmiernie gadatliwe. Już w marcu, na długo przed świtem, zaczął budzić mnie słowik.
Wiosna także zapachy, często prawie niemożliwe do określenia. Wśród nich znajduje się jeden, który każdy z nas rozpoznaje bezbłędnie. To zapach fiołków. Te małe fioletowe skrzaty pojawiają się jako jedne z pierwszych i są małym cudem Natury. Niestety obcowanie z nimi jest tak ulotne. Czy można jakoś utrwalić, albo choć przedłużyć ten niesamowity czas, dotknąć istoty fiołka wszystkimi zmysłami?
Dwa lata temu spróbowałam tego dokonać przyrządzając z fiołków nalewkę – fiolkowe-niespodzianki (za chwilę do niej wrócę).
W tym roku postanowiłam skorzystać z wyjątkowo intensywnego rozkwitu małych przybyszów i wypróbować inne sposoby na przedłużenia ich życia. Nalewka fiołkowa okazała się jedną z najcudowniejszych w moim pokaźnym, bo liczącym kilkadziesiąt smaków, zbiorze nalewek. Próbując jej najlepiej zamknąć oczy, a wtedy… dzieje się magia. Po przełknięciu choć kilku kropel słodkiego alkoholowego napitku przenosimy się w czasie i przestrzeni i znajdujemy na leśnej łące pełnej upajającym swym zapachem kwiecia. Doznanie jest subtelne, ale wyraźne, a do tego powraca nawet po spróbowaniu innego jadła, czy napoju. Nie jest to odczucie jakie mamy w przypadku sztucznych zapachów fiołków, nie jest tak intensywne. To delikatny powiew, doznanie jakie towarzyszy nam wtedy gdy przechodzimy, czy przejeżdżamy w pobliżu kępki fiołków.
Nalewka jest więc wspaniałym pomysłem na zatrzymanie zapachu fiołków, ale fiołek nie składa się przecież z samego zapachu. No właśnie: nalewka, początkowo delikatnie błękitna z czasem zmieniła kolor na słomkowy, zniknął więc jeden z fiołkowych wymiarów:(
Na podstawie kolejnych kwiatowych nalewek nauczyłam się, że nie warto odcedzać płatków kwiatów, gdyż to one niosą najwięcej smaku i aromatu, więc warto pić nalewki razem z płatkami (przynajmniej kilkoma).
Teraz nalewkę z fiołków przyrządzam tak, że same płatki fiołków zalewam spirytusem (ilość spirytusu równa ilość płatków w ich objętości, czyli szklankę płatków – kilkanaście gram zalewam szklanką spirytusu), a po jakimś czasie (minimum 2-3 tygodniach) dodaję filtrowanej wody z cukrem (cukier zalewam gorącą wodą by się rozpuścił, a następnie czekam aż syrop przestygnie).
W moim przypadku są to dwie szklanki wody na szklankę spirytusu z 8 łyżkami cukru. Oczywiście sami musicie dobrać moc i słodkość trunku – według własnych upodobań. Dla niektórych z Was moje nalewki mogą się bowiem wydać zbyt mocne lub zbyt słabe – mają ok. 32%, zbyt słodkie lub za mało słodkie. Ostatecznie nasze odczucia smakowe są tak subiektywne jak to tylko możliwe.
FIOŁKÓWKA (NALEWKA NA PŁATKACH FIOŁKA WONNEGO)
1 szklanka płatków fiołka wonnego (bez zielonych części)
1 szklanka spirytusu 96%
2 szklanki wody
8 łyżek cukru
A wracając do zachowania fiołkowego czaru…
Najprostszym, a jednocześnie niezwykle skutecznym, przepisem na cieszenie się fiołkami jest przyrządzenie „lemoniady”, czy też wody fiołkowej (jeśli znajdziecie lepszą nazwę, to zdradźcie mi ją – proszę Was o to gorrrąco).
WODA FIOŁKOWA
Wystarczy, że do dzbanka wody wrzucicie kilka kwiatów fiołka (w tym przypadku nie ma powodu by oddzielać płatki), a będziecie mogli napawać się ich zapachem.
Oczywiście taki napój ma jedynie zapach, nie ma natomiast koloru, ani smaku.
Uroku dodają mu za to unoszące się na powierzchni kwiaty.
Kolor… kolor uzyskacie z dużej ilości płatków, ale nie wzmacnia to odczuć smakowych więc… pytanie co jest dla Was ważniejsze.
Jako, że wodę fiołkową można przyrządzić tylko w okresie kwitnienia tychże kwiatów zdecydowałam się na sprawdzenie, czy uda się fiołki (oraz ich zapach) przechować zamrażając je w kostkach wody.
Efekty? Po wrzuceniu takiej kostki do dzbanka z wodą woda uzyskuje delikatne niebieskie zabarwienie (intensywność barwy będzie zależeć od ilości kwiatów). Kwiaty niestety nie są tak żywe i piękne jak te nie zamrożone.
Wrażenia smakowo-zapachowe? Póki woda jest bardzo zimna… możecie się cieszyć… przyjemnym chłodem wody;) Delikatny aromat przychodzi w miarę ogrzewania się napoju. Więcej o wrażeniach z takiej formy przechowywania kwiatów napiszę za jakiś czas. Póki co woda z płatkami żywych kwiatów.
No dobrze zapach jako tako udaje się zachować, a co ze smakiem i kolorem…
Ponieważ fiołki wyjątkowo w tym roku obrodziły postanowiłam z ich płatków przyrządzić konfiturę. W Internecie znalazłam kilka przepisów i… konfrontacja z nimi wzbudziła we mnie niestety trochę frustracji. Po pierwsze zdziwiło mnie, że podawana jest identyczna receptura. Zanim przystąpiłam to analizowania przepisów zebrałam płatki – łącznie 4 szklanki (jedna szklanka to kilkaset, może 500, kwiatów). Następnie pieczołowicie skubałam płatki. Nie należę do powolnych osób, ale zmierzenie się z jedną szklanką kwiatów zajęło mi kilkadziesiąt minut. Zadowolona z siebie postanowiłam zważyć moje płatki. Waga pokazała 15g. W odnalezionych przepisach była mowa o… 150g. Nie wiem, czy faktycznie w tamtych przepisach użyto takiej ilości płatków. Postanowiłam nie zwracać uwagi na to co piszą inni i spróbować zmierzyć się z tym co miałam. Ponieważ dysponowałam szklanką płatków (pozostałe chciałam przetworzyć w inny sposób) uznałam, że dodam do niej szklankę wody, cukier, cytrynę i pektynę jabłkową i zobaczę co wyjdzie. Wyszła… fiołkowa konfitura. Tak fiołkowa jak to tylko możliwe. Dodanie cytryny sprawiło, że ma kolor… fiołkowy.
Z wcześniejszych eksperymentów z tymi kwiatami wiedziałam, że bez kwaśnego środowiska uzyskujemy kolor granatowy lub niebieski – w zależności od natężenia barwy.
Kolor – jest, a co z resztą? Niestety gotowanie kwiatów sprawia, że znika ich subtelny aromat. O ile w nalewce udało zachować się zapach, zaś zniknął kolor, w tym przypadku stało się na odwrót. Udało się zachować kolor, ale fiołkowość fiołka nie skrywa się w samej barwie. A co ze smakiem? Jako że fiołki same z siebie smaku szczególnego nie mają, więc konfitura jest słodka. „Miodowa”, to chyba najlepsze określenie. Moja ma wyraźną nutę cytrynową, która tą lepką słodkość przełamuje.
Czy warto było? Moim skromnym zdaniem… niestety nie. Będę szczera, ale w tym przypadku magia produktu kryje się w „marketingu”, w tym jakie skojarzenia budzi w nas nazwa i kolor. Z tego też powodu nie podam Wam składu mojej konfitury (chyba, że będziecie mieli wyraźne życzenie – piszcie na FB lub na maila: info@wolniodnudy.pl).
Ostatni ze sposobów zachowania mocy fiołka, to suszenie. Jak się zachowają kwiaty, co z ich uroku da się zachować? Zobaczymy, za jakiś czas o tym napiszę.
Kończąc ten wpis mogę Wam polecić przygotowanie nalewki, albo picie wody z kwiatami:)
A następny wpis będzie o innych wiosennych kwiatach, a mianowicie o słonecznej forsycji.